Fenomen zamkniętych osiedli

Zamknięte osiedla w ekstremalnym wydaniu

Czym zamkniętych osiedli więcej, tym mniejsze wywołują emocje. Wyjątkowo odważne propozycje deweloperów potrafią jednak wzbudzać kontrowersje nawet tam, gdzie grodzenie się od innych teoretycznie zyskało społeczną akceptację dziesiątki lat temu.

Przykładem projektowane przez deweloperów osiedla wyłącznie dla osób starszych. Lokal kupić może jedynie taka rodzina, w której co najmniej jedna z osób przekroczyła z góry ustaloną granicę wieku (najczęściej 50-55 lat). Nie tylko trudno znaleźć tam młodego mieszkańca, ale i młodego przechodnia. Dzieci czy wnuczęta mają bowiem prawo do odwiedzin przez z góry określoną liczbę dni w roku. Ma to gwarantować komfort pozostałym mieszkańcom, którzy wybrali to miejsce, by żyć w otoczeniu swoich rówieśników.

Podobne wątpliwości budzą osiedla dla imigrantów. Dyskusja w tym przypadku toczy się nie wokół snobizmu, lecz tolerancji dla dyskryminacji. Jakąkolwiek segregację mieszkańców – według wieku, koloru skóry czy zasobności portfela podaje się jako podręcznikowy przepis na wywołanie lokalnych konfliktów.

Obrywa się też tym, którzy deklarują, że grodzone osiedla cenią za lepszą ochronę. Tworzenie enklaw zamkniętych przed resztą miasta może zdaniem socjologów prowadzić do społecznej paranoi na punkcie bezpieczeństwa. Zwłaszcza, gdy w grę zaczynają wchodzić karty wstępu z numerem ID i zdjęciem, albo konieczność wydawania portierowi pisemnego polecenia wpuszczenia nadchodzącego gościa na teren nieruchomości, po zweryfikowaniu jego danych.

Dostęp do mieszkańców jest w ten sposób technicznie utrudniony. Ale też ruch przez bramę odbywa się rzadziej. Warto wspomnieć, że większe osiedla urządza się coraz częściej jak samowystarczalne mini-miasta. Są tam sklepy, punkty usługowe, pralnie, przedszkola i szkoły, wszystko na tyle blisko siebie, by móc funkcjonować bez konieczności opuszczania terenu osiedla. Z tego powodu coraz częściej zamknięte osiedla nazywa się gettami XXI wieku. Nie zniechęca to jednak Polaków, wciąż jeszcze zauroczonych taką propozycją mieszkaniową.

Polaków zamknięte podwórka

Ponad 9 proc. amerykańskich rodzin mieszka dziś na grodzonych osiedlach . Dwie trzecie z nich w miejscach, do których dostępu chronią bramy, kody, karty wstępu i służby ochrony. W Polsce regularnych badań na ten temat brak, lecz niewątpliwie od kilku lat panuje moda na osiedlanie się w zamkniętych dzielnicach. Gdy pod koniec 2008 roku firma Nowy Adres badała preferencje mieszkaniowe w kraju nad Wisłą okazało się, że 42 proc.rodaków chętnie kupiłoby mieszkanie na zamkniętym osiedlu. Najbardziej skorzy do takiego zakupu byli mieszkańcy stolicy (59%) poszukujący osiedla, do którego wejścia strzegłaby ochrona lub brama z domofonem.

Znając preferencje Polaków, kolejni deweloperzy nadają swoim inwestycjom zamknięty, ekskluzywny charakter. W tutejszych realiach wciąż zaledwie ogrodzenie i domofony wystarczą, by osiedle nazywać zamkniętym. O ile nie jest to więc zupełnie luksusowa oferta, ceny nie odstają mocno od przeciętnych osiedli deweloperskich. Zupełnie inaczej niż za oceanem. Gdy w 2006 r. magazyn Forbes opublikował ranking najdroższych zamkniętych osiedli w Stanach Zjednoczonych, ceny nieruchomości w Mauna Kea Resort na Hawajach czy Beverly Park w Los Angeles sięgały 30 milionów dolarów. W Polsce pozostajemy na poziomie kilku do kilkunastu tysięcy złotych za metr kwadratowy mieszkania. Czy będzie więcej?

Wiele zależy od dalszej popularności tego typu oferty mieszkaniowej. Wydaje się, że pierwsze zachłyśnięcie zamkniętymi osiedlami już za nami. Dr Gądecki przypuszcza jednak, że na tym nie koniec. Na pytanie o przyszłość grodzonych osiedli w Polsce odpowiada: – Myślę, że trend się utrzyma, choć już pojawiają się pierwsi rozczarowani, pierwsze wydarzenia i sytuacje, które zaczynają uświadamiać mieszkańcom, że kupowali raczej marzenia niż realny produkt.

Strony: 1 2

Zaloguj się Logowanie

Komentuj